Kalendarz
pn |
wt |
sr |
cz |
pt |
so |
nd |
28 |
29 |
30 |
01 |
02 |
03 |
04 |
05 |
06 |
07 |
08 |
09 |
10 |
11 |
12
|
13 |
14 |
15
|
16 |
17 |
18 |
19
|
20 |
21 |
22 |
23
|
24 |
25 |
26
|
27 |
28 |
29 |
30 |
31 |
01 |
Archiwum lipiec 2004
Kolejne chaotyczne zestawienie znaczników wszelakich ląduje w koszu. Źle, niedobrze, nie tak jak trzeba. Ale bawi mnie to. Takie małe hobby.
Mieszkanie obok już nie stoi puste. Nowi sąsiedzi, świetnie - naprawdę niezły prezent imieninowy, choć trochę spóźniony. Czuje, że stosunki między nami ułożą się doskonale - zważywszy na fakt, że już dzisiejszego popołudnia uszczęśliwialiśmy się nawzajem: oni mnie monotonnymi dźwiękami młotka i wiertarki, ja ich własnym wykonaniem akustycznej wersji "Wasted years" i drżącymi od decybeli głośnikami. Na pewno się polubimy. Jak z ostatnimi sąsiadami zresztą - to, że w panice wyprowadzili się jakiś czas temu na pewno nie było moją zasługą. Ani tym bardziej mojej płytoteki.
A poza tym samotnie tak. Smutno, za dużo myśli. Żali, wspomnień i rozczarowań, że jednak nie było tak, jak miało być. I nie jest. "Trzeba czasu, trzeba cierpliwości", powtarzane jak mantra. Ile można? Jak widać długo.
Wczorajszy wieczór, M. (której anielska cierpliwość w stosunku do mojej osoby, a przede wszystkim do mojego marudzenia zasługuje na nagrodę), ckliwe kawałki z winampa i martini - mało brakowało, a złamałybyśmy swoją niepisaną zasadę nie-upijania-się-na-smutno. Ale dałyśmy radę, w końcu dzielne z nas dziewczynki.
Czuję, jak wakacyjne dni przeciekają mi przez palce... cóż, na nieszczelne dłonie chyba nie ma rady. Odbiję sobie we wrześniu - choć plany mamy tak ambitne, że praktycznie nie mają żadnych szans na bezproblemową realizację. Ale to się jeszcze zobaczy.
A żeby już nie było tak smętnie i żałośnie - ponoć stary flash, którego wcześniej nie widziałam, a który ubawił mnie niesamowicie. Tyle mojego na dziś.
Gdybym posiadła nieco więcej wiedzy html-owej, stworzyłabym piękny, niepowtarzalny wystrój bloga, który można byłoby określić krótkim słowem: chaos. Jeden wielki kolorowy chaos. Przecież dizajn bloga poniekąd określa właściciela - w związku z tym taki chaos byłby jak najbardziej na miejscu. Albo jakieś różowe kwiatki tudzież pomarańczowe kurczaczki w błękitnych koszulkach z podobizną Giertycha (oczywiście w formacie .gif, by można było podziwiać robione przez nie efektowne szpagaty).
Ale teraz też mi się podoba, chyba po raz pierwszy jestem naprawdę zadowolona z czegoś, co stworzyłam. I pewnie dlatego w dniach najbliższych planuję zmianę. Wszystko dzięki gadugadowemu natchnieniu, za sprawą koleżanki szeptem. Zawsze chciałam mieć przystojnego faceta na blogu. Zwłaszcza, że poza blogiem pod tym względem jak to w życiu - raz lepiej, raz gorzej. Aktualnie gorzej. I piszę o tym absolutnie spokojnie, bez niepotrzebnego irytowania się i zamęczania otoczenia - bo w końcu dotarło do mnie, że pewnych rzeczy nie zmienię, choćbym bardzo się starała. Tak po prostu musi być, czy mi się to podoba czy nie. Przecież wiele rzeczy może mi się nie podobać, np. pogoda czy to, że prywatny i osobisty facet zachowuje się jak rozkapryszone dziecko. "Bo ja tak chcę i już". Znam na pamięć zestaw podobnych tekstów.
Jest coś, czego bardzo nie lubię: nadinterpretacji faktów. I dopowiadanie sobie całych historii do nic nie znaczących drobiazgów. Obowiązkowo z zastosowaniem zasady: żadnego tłumaczenia nie przyjmujemy, bo przecież sami wiemy najlepiej. Zawsze tak było czy dopiero teraz to zauważyłam? A może to ja przesadzam, może to ja jestem przewrażliwiona i nagle straciłam całe swoje poczucie humoru. To też możliwe.
A dzisiejsza noc pod znakiem opowiadań autorstwa starego netowego znajomego. W końcu znalazłam czas na lekturę, choć na początek będę musiała nieco "przekolorować" te wordowe dokumenty - na dłuższą metę (a teksty do krótkich nie należą) czarne literki na białym tle są zabójcze dla oczu, przynajmniej moich. Jednak choćby z sympatii dla autora nie mogłabym sobie odpuścić - zresztą i bez tego, ponoć warto, ale zobaczymy, poczytamy, ocenimy, skrytykujemy... w razie gdyby mi się jednak spodobało, mam pełne pozwolenie na nieodpłatne publikowanie fragmentów na blogu. Może to i niegłupi pomysł - w końcu cała ta pisanina zyskałaby na wartości artystycznej.
Próbowałem wyliczyć rzeczy, które ze wszystkich zwierząt robią tylko ludzie, ale wymyśliłem jedynie palenie papierosów, kulturystykę i pisanie. To niewiele, szczególnie, że lubimy się uważać za tak wyjątkowych. (Douglas Coupland)
Jak widać założyłam sobie nowego bloga właśnie po to, by na nim nie pisać. Bo w sumie po co zakłada się blogi - właśnie dla niepisania. Przecież to takie oczywiste.
Gdyby tak mi się chciało, jak mi się nie chce... nie, jak najbardziej mi się chce – tylko czasu brak. Już nie chcę być dorosła, po dwóch tygodniach mi się znudziło. Tyle dobrego, że od dzisiaj zaczyna się mój weekend. Mogę całe trzy dni leżeć do góry brzuchem i oglądać coś w stylu "M jak miłość". Przecież cały rok o tym marzyłam.
A poza tym? Pozytywnie. Tylko tyle? Przecież nadal i wciąż wybucha w nas permanentne siódme niebo, już nie panuję nad zmysłami. I ja śmiem mieć jakieś wątpliwości? Jak mogę? Chyba muszę zacząć sobie wmawiać, że to naturalne, zwłaszcza po dość długim czasie nie-bycia. I że to wszystko dlatego, że dawno mamy już za sobą pierwsze kroki w chmurach - co nie znaczy, że nie można do tego wrócić.
Chciałabym mieć pewność, taką stuprocentową, dokładnie taką jak wcześniej. Beż żadnych, najmniejszych nawet wątpliwości. Bez strachu i bez niepokoju o przyszłość. Chciałabym wiedzieć, gdzie jest moje miejsce.
W sumie nigdy jakoś szczególnie nie lubiłam Pidżamy.
To w pewnym sensie strasznie zabawne, tak zaczynać praktycznie od początku, z kolejnym przypadkowym nickiem. Choć nie ja pierwsza i pewnie nie ostatnia.
Nie uciekam od przeszłości, w żadnym razie – to wszystko jest dla mnie zbyt ważne. To tylko mała próba eliminacji tych, którzy czytają, choć nie powinni – pewnie się nie uda, ale przynajmniej spróbuję. Dokładnie tak jak napisała solei, to już powoli przestawał być blog, bardziej komunikator – a to zupełnie mi nie odpowiadało, nie tak miało być. Stąd więc mała zmiana. Bo nie można było inaczej, w żadne hasła (które łamie się szybciej niż zakłada) bawić się nie zamierzam.
I praktycznie nic się nie zmienia, będzie tak samo jak zwykle: smętnie, nudno i ponuro. Z tą tylko różnicą, że od teraz pod szyldem "subversion". Szkoda mi trochę tych kilkudziesięciu miesięcy zapisanych tam, choć przecież można do nich w każdej chwili wrócić. Może wrócę wcześniej, niż sama przypuszczam. W końcu to tamten blog był małym kawałkiem mojego życia. Jeżeli on był blogowym domem, ten można porównać do wynajmowania stancji. Mieszkać się da, ale to jednak nie do końca to. Ale pewnie się przyzwyczaję.
Pusto tu trochę, obco tak. Będę musiała się jakoś urządzić.